Na początku było klepisko z chwastami...
Na początku było klepisko z chwastami...
Rok temu zostałam szczęśliwą posiadaczką 140m2 ogródka. Dom się wykańczał, a ja się cieszyłam przede wszystkim tym kawałeczkiem własnej ziemi. Nie wiedziałam jeszcze co mnie czeka...
W czerwcu przed domkiem był tylko kawałek pustej ziemi. Ucieszyłam się, że wystarczy tylko ziemi podsypać i można ogródek zakładać. O słodka naiwności!
W lipcu, nie wiedzieć kiedy, wyrosły w nim bujnie chwasty po pas. A może ktoś je tam wsadził złośliwie? Powiedziałam sobie: Przynajmniej ziemia żyzna, bo te chwasty takie wielkie. Trudno, się je wyrwie i po kłopocie...
Cięłam, rwałam, szarpałam, kopałam. Pomagał mi Pi - moja lepsza połówka. W końcu po chwastach nie zostało śladu. pomyślałam: dobrze jest, najgorsze za tobą. Teraz tylko widły, łopata i te parę metrów zaraz będzie skopane! Ha, ha, ha...
Tyle tylko, że łopata w ziemię zagłębić się nie chciała za żadną cholerę! A czemu? A dlatego, że tuż pod ziemią odkryliśmy całą masę cementowo-betonowych brył, które tu sprytnie zamaskowano po skończeniu budowy. Wydłubywaliśmy je codziennie przez dwa tygodnie: wykopywaliśmy, podważaliśmy łomami albo wydziabywaliśmy kawałek po kawałku. Katorżnicza robota! Kawałek ziemi malutki, ale te betony sprawiły, że zapłakaliśmy rzewnymi łzami i zwątpiliśmy, że będzie tu kiedyś ogródek...
W końcu było po wszystkim. Tak sobie wtedy pomyślałam. Nic gorszego nie może nas spotkać. Zamówiłam wywrotkę ziemi. Mój wymarzony ogródek był w zasięgu ręki. Przyjechała ciężarówka. Duża jakaś... Wywaliła ziemię na podjazd obok ogródka. Góra była wyższa ode mnie! Coś z 12 ton... Pomyśleliśmy z Pi, że szybko pójdzie - ziemia miękka, ładna. Zaczęliśmy o 9 rano na dwie łopaty i dwa wiaderka: ja nasypywałam do wiader a Pi roznosił i rozsypywał kupka, przy kupce. Skończyliśmy nocą. A potem przez 3 miesiące leczyłam ból kręgosłupa...
Zaczął się październik. Ziemia leżała na swoim miejscu, dla pewności przeorana przez Pi wypożyczoną glebogryzarką. Łyso jakoś było, więc zaczęliśmy kupować roślinki. Pi ciągle marudził, że takie małe i pytał, czy na wiosnę będą już duże. Na dodatek podobała mu się każda roślinka jaką zobaczył w centrum ogrodniczym i koniecznie chciał, żebyśmy ją kupili. Pomyślałam, że to chyba gorsze od wykopywania chwastów...
Ciągle brakowało nam zielonego. Późno już było, więc bałam się, że trawa nie zdąży mi urosnąć przed zimą. Kupiliśmy więc trawnik z rolki. Przyjechali trzej panowie i uwinęli się za flaszkę w dwie godzinki. Mieliśmy w końcu wymarzoną zieleń. Zaczęliśmy zauważać, że sąsiedzi dziwnie się na nas patrzą. Nie ze złością ale z pewnego rodzaju osłupieniem. Czyżby dlatego, że od trzech miesięcy nie wychodziliśmy z tego naszego przyszłego ogródka?
Potem przyszła zima, a kiedy się wreszcie skończyła, to okazało się, że trawnik ma jakieś łyse placki, że mi mrówki wylizują bukszpan, że na śliwie siedzi żarłoczna gąsiennica. Pomyślałam sobie, że ... to dopiero początek. I wiecie co? Nie mogę się doczekać, co będzie dalej!
W czerwcu przed domkiem był tylko kawałek pustej ziemi. Ucieszyłam się, że wystarczy tylko ziemi podsypać i można ogródek zakładać. O słodka naiwności!
W lipcu, nie wiedzieć kiedy, wyrosły w nim bujnie chwasty po pas. A może ktoś je tam wsadził złośliwie? Powiedziałam sobie: Przynajmniej ziemia żyzna, bo te chwasty takie wielkie. Trudno, się je wyrwie i po kłopocie...
Cięłam, rwałam, szarpałam, kopałam. Pomagał mi Pi - moja lepsza połówka. W końcu po chwastach nie zostało śladu. pomyślałam: dobrze jest, najgorsze za tobą. Teraz tylko widły, łopata i te parę metrów zaraz będzie skopane! Ha, ha, ha...
Tyle tylko, że łopata w ziemię zagłębić się nie chciała za żadną cholerę! A czemu? A dlatego, że tuż pod ziemią odkryliśmy całą masę cementowo-betonowych brył, które tu sprytnie zamaskowano po skończeniu budowy. Wydłubywaliśmy je codziennie przez dwa tygodnie: wykopywaliśmy, podważaliśmy łomami albo wydziabywaliśmy kawałek po kawałku. Katorżnicza robota! Kawałek ziemi malutki, ale te betony sprawiły, że zapłakaliśmy rzewnymi łzami i zwątpiliśmy, że będzie tu kiedyś ogródek...
W końcu było po wszystkim. Tak sobie wtedy pomyślałam. Nic gorszego nie może nas spotkać. Zamówiłam wywrotkę ziemi. Mój wymarzony ogródek był w zasięgu ręki. Przyjechała ciężarówka. Duża jakaś... Wywaliła ziemię na podjazd obok ogródka. Góra była wyższa ode mnie! Coś z 12 ton... Pomyśleliśmy z Pi, że szybko pójdzie - ziemia miękka, ładna. Zaczęliśmy o 9 rano na dwie łopaty i dwa wiaderka: ja nasypywałam do wiader a Pi roznosił i rozsypywał kupka, przy kupce. Skończyliśmy nocą. A potem przez 3 miesiące leczyłam ból kręgosłupa...
Zaczął się październik. Ziemia leżała na swoim miejscu, dla pewności przeorana przez Pi wypożyczoną glebogryzarką. Łyso jakoś było, więc zaczęliśmy kupować roślinki. Pi ciągle marudził, że takie małe i pytał, czy na wiosnę będą już duże. Na dodatek podobała mu się każda roślinka jaką zobaczył w centrum ogrodniczym i koniecznie chciał, żebyśmy ją kupili. Pomyślałam, że to chyba gorsze od wykopywania chwastów...
Ciągle brakowało nam zielonego. Późno już było, więc bałam się, że trawa nie zdąży mi urosnąć przed zimą. Kupiliśmy więc trawnik z rolki. Przyjechali trzej panowie i uwinęli się za flaszkę w dwie godzinki. Mieliśmy w końcu wymarzoną zieleń. Zaczęliśmy zauważać, że sąsiedzi dziwnie się na nas patrzą. Nie ze złością ale z pewnego rodzaju osłupieniem. Czyżby dlatego, że od trzech miesięcy nie wychodziliśmy z tego naszego przyszłego ogródka?
Potem przyszła zima, a kiedy się wreszcie skończyła, to okazało się, że trawnik ma jakieś łyse placki, że mi mrówki wylizują bukszpan, że na śliwie siedzi żarłoczna gąsiennica. Pomyślałam sobie, że ... to dopiero początek. I wiecie co? Nie mogę się doczekać, co będzie dalej!
Współczuję, bo wiem co to znaczy taka praca - nie tak dawno też leczyłam kręgosłup po przerzucaniu ziemi w nowym ogródku
I znam od podszewki problem wykopywania z ziemi śmieci pozostawionych przez innych - przetestowałam na sobie, że czasem to już nie wiadomo czy się śmiać czy płakać
Ale też widzę, że gdy po dłuuugim czasie zakwitnie pierwszy kwiat to radość jest olbrzymia i wtedy człowiek mówi sam do siebie - warto było
Dalszych sukcesów życzę więc i dużo kwitnienia w możliwie najbliższym czasie
I znam od podszewki problem wykopywania z ziemi śmieci pozostawionych przez innych - przetestowałam na sobie, że czasem to już nie wiadomo czy się śmiać czy płakać
Ale też widzę, że gdy po dłuuugim czasie zakwitnie pierwszy kwiat to radość jest olbrzymia i wtedy człowiek mówi sam do siebie - warto było
Dalszych sukcesów życzę więc i dużo kwitnienia w możliwie najbliższym czasie
Znam ten ból, jeszcze teraz trzy lata po ukończeniu budowy, znajduję "niespodzianki" w ziemi.El-ka pisze:Na pocieszenie dodam ,że wszyscy przez to przechodziliśmy,śmiecie,karczowanie,chwasty po pachy ale było warto.Twój ogródek już jest piękny a za pięć lat ho,ho dopiero będzie.
Ale też wiem, że każda nowo zakwitająca roślinka, to ogromna radość
Pozdrawiam Ewa
- Ania Zielonka
- Zagorzały dyskutant
- Posty: 290
- Rejestracja: 2008-09-16, 17:10